Kiedy chcemy zmienić coś w naszym życiu, wybieramy jedną z dwóch strategii. Albo naprawdę bierzemy się do roboty i coś zmieniamy albo uspokajamy swoje sumienie, zadowalamy się kosmetycznymi zmianami i robimy coś tylko po to, żeby lepiej się poczuć. Niestety, często mylimy jedno z drugim.
Największą gotowość do wprowadzenia zmiany odczuwamy wówczas, kiedy doznajemy wstrząsu, uświadamiając sobie, do jakiego stanu się doprowadziliśmy. Mogą to być zaskakująco złe wyniki badań. Albo zadyszka na spacerze. Zwłaszcza gdy widzimy dużo starsze osoby, które wyprzedzają nas z uśmiechem i werwą. Albo kiedy nie jesteśmy w stanie przejść dystansu, który jeszcze niedawno pokonywaliśmy bez większego wysiłku. W takich sytuacjach odczuwamy wstyd, poczucie winy, przygnębienie, złość i smutek.
To, że się lepiej poczujemy, nie zmieni naszej sytuacji
Nic więc dziwnego, że mózg dąży do polepszenia naszego samopoczucia. Postanowienie poprawy natychmiast przynosi ulgę, daje nadzieję i poczucie kontroli. Często towarzyszą mu fantazje, dzięki którym czujemy się mocniejsi, lepsi, zdrowsi. W wyobraźni widzimy siebie chodzących, aktywnych fizycznie, sprawnych, szczupłych i zdrowych. I to nam czasem wystarcza. Nie potrzebujemy przechodzić od myśli i słów do czynów, żeby lepiej się poczuć. A skoro osiągnęliśmy już nasz cel, to po co męczyć się chodzeniem?
Wielu psychologów i mówców motywacyjnych radzi, aby swoje cele i postanowienia ogłaszać innym. Publiczne zobowiązanie ma wywierać na nas presję i motywować do wywiązania się z niego. Albo wywiążemy się z obietnicy, albo czeka nas zakłopotanie, wstyd i utrata twarzy, jeśli nie dotrzymamy danego słowa. Działa? No, cóż… czasem tak, a czasem nie. Można powiedzieć, że deklaracja celu i publiczne zobowiązanie sprawdza się tylko czasem, w przypadku niektórych osób.
W swoim wystąpieniu na konferencji TED „Nikomu nie zdradzajcie swoich celów” https://www.ted.com/talks/derek_sivers_keep_your_goals_to_yourself/transcript?language=pl Derek Sivers, powołując się na najnowsze badania naukowe, kategorycznie odradza ten sposób motywowania siebie. Zapisanie sobie celu, który chcemy zrealizować, w specjalnie zakupionym, drogim notatniku albo ogłoszenie go innym osobom, nasz mózg może potraktować jako już wykonane zadanie. Ujawniając swój cel i podejmując publiczne zobowiązanie w efekcie możemy poczuć się tak, jakbyśmy już je wypełnili, chociaż jeszcze niczego nie zrobiliśmy. W tym samym momencie, w którym ogłaszamy innym, że chcemy osiągnąć jakiś cel, zwalniamy się z jego realizacji.
Co zatem możemy zrobić, jeśli naprawdę chcemy coś zmienić?
Możemy zacząć praktykować jedną łatwą, przyjemną czynność, którą będziemy powtarzać codziennie i przy okazji obserwować codzienne postępy. Chodzenie pozwala osiągać wiele celów jednocześnie. Podczas chodzenia nie musimy ciągle myśleć o tym, żeby schudnąć, zrelaksować się, wzmocnić mięśnie lub poprawić krążenie. To wszystko i tak się dzieje. Możemy śmiało chodzić, dążąc do osiągnięcia kilku różnych celów naraz i nie zmęczymy się bardziej ani nie poświęcimy więcej czasu, niż gdybyśmy chcieli osiągnąć tylko jeden cel. Wystarczy regularnie chodzić i śledzić postępy w tych obszarach, na których nam zależy. Tak więc, zamiast obnosić się z naszymi celami, zacznijmy działać i obserwujmy nasze drobne, codzienne dokonania, zwycięstwa i postępy. Pamiętajmy tylko, że chodzenie to procent składany i większość rezultatów jest widoczna dopiero po pewnym czasie.
Im bardziej ambitne cele sobie wyznaczamy, tym mamy lepsze samopoczucie ale mniejsze szanse na wytrwanie w postanowieniu
Obietnica zmiany (w odróżnieniu od rzeczywistej zmiany) rzadko daje nam to, czego naprawdę chcemy. Nierealistyczny optymizm z początku zapewnia nam dobre samopoczucie, ale kiedy zderzamy się z twardą rzeczywistością i niepowodzeniami, frustracja i rozczarowanie wypierają początkowy zapał. Staramy się realizować nasze cele do pierwszego potknięcia. Kiedy do niego dojdzie, poczucie winy, zwątpienie i przygnębienie sprawiają, że rezygnujemy z dalszych wysiłków i cykl się powtarza.
To nie samo potknięcie, lecz poczucie winy sprawia, że koncentrujemy się na naszej klęsce i przekreślamy wszystko, co do tej pory zrobiliśmy. Jeden błąd niweczy wszystkie dotychczasowe wysiłki, więc po co dalej się starać? Uciekając od poczucia winy, pogłębiamy je i wchodzimy w błędne koło. To syndrom złudnej nadziei – podejmujemy działanie, które tak naprawdę służy poprawie naszego samopoczucia, a nie polepszeniu naszej sytuacji. Dlatego wiele osób woli stale próbować od nowa, ale tak naprawdę nie chce niczego zmieniać. Ich inicjatywa służy uspokojeniu własnego sumienia, a także jako wymówka przed innymi. „Przecież ja naprawdę chcę coś zmienić i się staram, ale…”. Zawsze jest jakieś „ale.”
Dlatego warto jest rozbić zaplanowany cel na mniejsze i realizować je systematycznie, krok po kroku, najlepiej codziennie. A potem świętować razem z innymi nasze drobne ale w sumie znaczące osiągnięcia. Kiedy potkniemy się i nie zrealizujemy małego celu, nie mamy poczucia, że zawiedliśmy. W końcu nie stało się nic wielkiego i możemy od razu wrócić do realizacji naszego planu. Unikajmy tylko kumulacji zaniedbań i wracajmy do działania najszybciej, jak to możliwe.